Usłyszeć głos poezji. Rozmowa z Joanną Mueller

Podgłaśniaczki dziewczyńskich tonów na dziaderskie żarciki. Pod przewodnictwem Joanny Mueller otwieramy przestrzeń wiersza i zapraszamy osoby czytelnicze do nasłuchiwania nowych głosów poetyckich i poszukiwania utworów, które nie są kameleonami. Rozmowa z poetką zamyka cykl wywiadów eksperckich w ramach projektu badawczego Edukacja czytelnicza prowadzonego przez WOK.

Ewelina Adamik: Właśnie mija rok, od kiedy dowiedziałaś się o przyznaniu Ci nagrody Silesius za całokształt twórczości. Czy jej otrzymanie znacząco wpłynęło na Twoją działalność artystyczną?

 Joanna Mueller: Nagrody rzeczywiście wpływają na rozpoznawalność poetek i poetów, choć głównie w polu literackim. Bez Silesiusa nie otrzymałabym pewnie tylu zaproszeń na festiwale i inne wydarzenia literackie.

E.A.: Warto zaznaczyć, że w tej kategorii jesteś najmłodszą laureatką i czwartą z kolei poetką (Wrocławska Nagroda Poetycka Silesius przyznawana jest od 2008 roku; dotychczas nagrodę za całokształt twórczości otrzymało dwanaścioro poetów i poetek – przyp. red.).

 J.M.: Moim zdaniem nagroda za całokształt nie powinna być przyznawana twórcom i twórczyniom dopiero u schyłku ich życia. To wyróżnienie postrzegam jako rodzaj stypendium – zajmuję się poezją zawodowo i jest to niezbyt dochodowa działalność, więc zabezpieczenie finansowe z Silesiusa pozwoliło mi złapać oddech. Dodam, że przy okazji nagrody brano pod uwagę nie tylko działalność artystyczną. Istotny był także mój wkład w animowanie środowisk literackich, na przykład we współpracy z Biurem Literackim. To wyróżnienie traktuję jako nagrodę dla wspólnot czytelniczych, które mnie ukształtowały i inspirują, takich jak Wspólny Pokój.

Miranda Zarzycka: Nie wiem, na ile możesz odsłonić przed nami kulisy współpracy z Biurem Literackim, ale chciałybyśmy zapytać o to, jak odbierasz młode głosy poetyckie.

J.M.: W Biurze Literackim pracuje się z twórcami i twórczyniami na różnych poziomach, nie zawsze z debiutantami. W tym roku do programu festiwalu TransPort Literacki wejdzie trzydzieści jeden pracowni dla piszących, każda liczyć będzie od ośmiu do dwudziestu osób, więc wyobrażacie sobie, jakie to przedsięwzięcie. Często bywa tak, że ktoś najpierw uczestniczy w festiwalu, a za kilka lat prowadzi pracownię, czyli grupowe warsztaty pisarskie. Szczególnie ważne wydaje się wyłapywanie debiutantów, czyli tak zwany Połów.


Zmienia się język młodej poezji. Dla mnie istotna jest oryginalność stylu, dykcji poetyckiej. […] Ważny jest własny głos. W wierszach muszę zobaczyć coś osobistego, a niestety, czytam mnóstwo utworów, które są jak kameleony.

M.Z.: Czy mogłabyś wskazać kryteria, które są dla Ciebie istotne przy pracy z młodą poezją?

J.M.: Kryteria się zmieniają, bo zmienia się język młodej poezji. Dla mnie istotna jest oryginalność stylu, dykcji poetyckiej, coś nowego, właściwy słuch na to, co dzieje się obecnie w języku. Mam też na myśli wpływ mediów na dyskurs, sytuację społeczno-polityczną. Można pisać o modnych tematach, ale musi to zostać podane we właściwej formie artystycznej. Ważny jest własny głos . W wierszach muszę zobaczyć coś osobistego, a niestety czytam wiele utworów, które są jak kameleony, czyli dopasowują się do tego, co akurat jest w poezji „na topie”. A wracając do festiwalu: pracownie, które mu towarzyszą, mają duży wpływ na to, czy książki konkretnych autorów zostaną wydane, przy czym na decyzję wydawcy oddziałują także głosy samych uczestników warsztatów.

E.A.: Biuro Literackie od lat aktywizuje środowisko literackie, ale jest to ruch skierowany raczej do wewnątrz. Sądzisz, że działania BL mogą włączać nowe osoby czytelnicze?

J.M.: Artur Burszta zawsze zwracał uwagę na to, by włączać w odbiór poezji nowe osoby. Wprowadzał w życie przeróżne pomysły, na przykład łącząc formę komiksową z poetycką. We współpracy z doświadczonymi filmowcami zorganizował także konkurs na tworzenie etiud do wierszy. Myślę, że atrakcyjne jest również umuzycznianie słowa – czyli sytuacja, gdy poetki i prozaicy czytają na scenie do improwizowanej muzyki. Jeśli ktoś słucha jakiegoś muzyka czy zespołu i ten muzyk pojawi się nagle wśród poetów i z nimi coś stworzy, to automatycznie poszerza się pole odbiorców.

M.Z.: Skręćmy teraz w stronę Wspólnego Pokoju. Komu dedykujecie swój program?

J.M.: Stowarzyszenie Wspólny Pokój powstało w 2011 roku. Od początku interesowały nas tematy związane z literaturą, sztuką i wszelką działalnością twórczą kobiet, a także osób queerowych. Nasze wydarzenia projektowane są dla różnych grup, lecz staramy się, żeby próg wejścia nie był zbyt wysoki. Mamy spory przekrój wiekowy – od licealistów, przez osoby studiujące, po seniorki. Zapraszamy wszystkie osoby, które chcą porozmawiać o literaturze czy twórczości kobiet.

 M.Z.: Wspomniałaś o niewysokim progu wejścia. Zastanawiam się, jak sprawić, żeby środowiska, które są niszowe, były jednocześnie otwarte i zapraszające.

J.M.: Oprócz nieco bardziej specjalistycznych seminariów prowadzimy także warsztaty, podczas których czytamy wiersze i robimy z nich sklejki, ziny. Nasza siedziba mieści się w jednym z domków fińskich na Otwartym Jazdowie, więc często bywa tak, że ktoś przypadkiem zaciekawi się naszą aktywnością, na przykład kiedy spaceruje po tym pięknym osiedlu, a my akurat pracujemy w ogrodzie nad zinem z wierszami. Wspólny Pokój wyrósł ze środowiska Staromiejskiego Domu Kultury, w którym wcześniej odbywały się także Noce Poetów prowadzone przez Beatę Gulę i Tomka Świtalskiego. Kontynuujemy te działania, na przykład organizujemy wydarzenia scalające środowiska artystyczne, ekologiczne i aktywistyczne. Wydaje mi się, że przebijamy bańki.


Marzyłoby mi się, żeby w liceum zaczynać kontakt z poezją od dobrych tekstów hip-hopowych czy rockowych.

E.A.: A czy nie jest tak, że od najmłodszych lat jesteśmy za słabo przygotowywani do czytania poezji? Może nie powinniśmy obniżać progu wejścia, tylko efektywniej edukować… Jak myślisz, co można by było zmienić, żeby dotrzeć do czytelników poezji?

J.M.: Marzyłoby mi się, żeby w liceum kontakt z poezją zaczynać od dobrych tekstów hip-hopowych czy rockowych , by pokazać pracę słowa na przykładzie form bliższych nastolatkom. W szkole przede wszystkim brakuje poetyki, dzięki której dzieciaki mogłyby zrozumieć strukturę tekstu i postrzegać go jako konstrukcję złożoną z konkretnie uporządkowanych sylab, akcentów i wersów. Dzięki temu przestaniemy myśleć o poezji jako o mowie aniołów. Warto porównywać różne teksty w obszarze tego samego gatunku, na przykład fantastyki, i pokazać, co w nich działa, a co nie. Myślmy o tekście jako o konstrukcji, która musi zadziałać. Myślmy o narzędziach.

E.A.: Poza tym nasz kanon nigdy nie był projektowany z myślą o dziewczynkach i kobietach. Jakie teksty powinny się Twoim zdaniem pojawić w podstawie programowej, żeby czytelniczki mogły lepiej odnaleźć siebie w tekście?

J.M.: Pewnie jedną z nielicznych kobiet w obecnych w szkolnym spisie lektur jest Wisława Szymborska, prawda? Ja proponowałabym włączenie twórczości Anny Świrszczyńskiej, i to nie tylko książki Budowałam barykadę, choć ona również jest ważna. Myślę raczej o doświadczeniu kobiety i tomie Jestem baba. Widziałabym także poezję Krystyny Miłobędzkiej, choć w jej minimalnych formach pojawiają się pewne awangardowe elementy, które mogą być trudne dla uczniów szkół średnich. Współczesne poetki też powinny się tam pojawić. Myślę, że warto polecać antologie poezji kobiet.

M.Z.: Jak dotrzeć do młodych odbiorczyń, by chętniej czytały poezję?

 J.M.: Obserwując duże zainteresowanie literaturą young adult, pomyślałam, że dobrze byłoby wydawać tomy poetyckie podejmujące tematy, które są bliskie doświadczeniu dorastających dziewczyn. Powinniśmy publikować dziewczyńskie tomy. W tym nurcie świetną książkę napisała Ola Byrska – nadal czeka na publikację. Inna poetka, Adrianna Olejarka, ma wgląd we wrażliwość dziewczyn, bo podobnie jak Ola pracuje w szkole (i też czeka na debiut książkowy). Obserwuję osoby pojawiające się w Biurze Literackim i, co ciekawe, widać, że młodzi mężczyźni, na przykład na poziomie liceum, bywają oczytani w nowej poezji, orientują się w modnych nurtach, mają swoich guru i próbują ich naśladować. Natomiast dziewczyny często nie znają aktualnej bazy tekstów, albo przynajmniej się do niej nie odwołują, tak jakby nie miały „swoich poetek”. Przywołują wiersze Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej czy Haliny Poświatowskiej, rzadko wychodzą poza ten klasyczny kanon.

 M.Z.: Pomyślałam teraz o fenomenie Rupi Kaur i Mleka i miodu. Ten tom dotarł do szerokiej publiczności. Jak sądzisz, dlaczego tak się stało?

 J.M.: Pewnie dzięki Instagramowi, prawda? Nie chcę demonizować przekazów płynących z Instagrama czy blogów, ale chciałabym, by trafiały tam treści, które niekoniecznie są poezją w stylu tomu Mleko i miód. Ostatnio do młodych ludzi nieco przebiło się Anouk Herman, chyba głównie dzięki mediom społecznościowym, więc pewnie również na Instagramie istnieje przestrzeń dla polskich osób tworzących interesującą literaturę.

E.A.: Fenomen Rupi Kaur i „poezji instagramowej” pokazuje, że ludzie chcą czytać poezję, która nawet jeśli bywa wątpliwej jakości, to koresponduje z emocjami młodych czytelników. Ten przykład dowodzi, że potrzeba czytania wierszy istnieje, i to na szeroką skalę.

 J.M.: Ola Lewandowska napisała świetną książkę o nastolatkach z bloku. Mam wrażenie, że ta twórczość od razu powinna wypłynąć na szersze czytelnicze wody. Marysia Halber także zaczynała od poezji, a teraz wydała prozę o dorastaniu i chyba udało jej się przebić bańkę. Myślę, że dziewczyny znajdą wreszcie swój język i zobaczą, że on pracuje. Z drugiej strony prowadzę też warsztaty z poezji przeznaczone dla osób starszych – przychodzą na nie kobiety będące już na emeryturze i one też dostrzegają siłę swojego głosu. Kiedyś odwiedził nas pan, który próbował zabłysnąć swoimi dziaderskimi żarcikami, na co grupa seniorek tak go feministycznie zgasiła, że już nigdy nie wrócił.

E.A.: Rozumiem, że dzięki Twoim warsztatom uczestniczki miały narzędzia pomocne w tego typu interakcjach?

J.M.: Kiedy zaczynałyśmy ten cykl warsztatów, uczestniczki myślały, że piszą głównie mężczyźni i że uniwersalna literatura traktuje o męskich sprawach. Naszą wspólną przygodę rozpoczynałyśmy od dwóch antologii, czytałyśmy SolistkiWarkoczami. Następnie przyniosłam poezję Świrszczyńskiej, o której niewiele pań w ogóle słyszało. Były zaskoczone, że można pisać feministycznie na przykład o porodzie. Teraz, po latach, uczestniczki grupy warsztatowej już to wiedzą i w swoich tekstach dotykają kobiecych doświadczeń, piszą zupełnie inaczej niż kiedyś. Nie dziwię się, że zażartowały z pana, który zaczął czytać rymowanki o damskiej torebce i o głupocie pań.

M.Z.: Ty w swojej twórczości także poruszasz wątki feministyczne, otwierasz to pole emancypacji.

 J.M.: Poezję zaangażowaną zaczęłam tworzyć od intima thule, czyli w 2015 roku, i to zaangażowanie na pewno było widoczne przy Waruj, Hista & her sistatrule. Natomiast wątek macierzyństwa, obecny we wcześniejszych tomach, wynikał z poczucia, że jako mama i w ogóle kobieta, która jest zdolna urodzić, nie odnajduję swoich doświadczeń w tekstach, albo przynajmniej rzadko się to zdarza. Dziś coraz więcej poetek podejmuje te wątki – nawet Kamila Janiak, której nikt by o to nie podejrzewał.

W 2009 roku w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie wydałyśmy Solistki, czyli antologię poezji kobiet. Potem przygotowałyśmy Warkoczami. I to był przełom. Zauważcie, że podczas Silesiusa w 2016 roku na stu nominowanych mężczyzn przypadało około dwunastu kobiet. Podczas festiwalu odbyło się spotkanie, na którym poeci pojawili się w sukienkach – ten gest miał na celu podkreślenie nieobecności kobiet w wydarzeniach i debatach. Waruj wzięło się z mojego gniewu na panującą sytuację, a w dodatku ja na tego „Silesiusa bez kobiet” przyjechałam prosto ze świetnego feministycznego wykładu Hélène Cixous, który dał mi jeszcze większego kopa. Po wydaniu Waruj wiele dziewczyn podchodziło do mnie i mówiło, że wypisałam ich bunt, a Joasia Łańcucka, odpowiedzialna za stronę graficzną książki, go zobrazowała.

E.A.: Rok temu podczas ogłaszania nominacji Waldek Mazur oficjalnie wspomniał o parytetach w nominacjach. Zaznaczył, że nagrodę za całokształt na tamten moment wciąż otrzymało więcej mężczyzn. Ważne, że głośno o tym mówimy.

J.M.: To prawda, natomiast na samym początku, kiedy zaczynano myśleć o reprezentacji kobiet, działy się dziwne rzeczy. Byłyśmy dopraszane, ale w taki sposób, że w rozmowie nadal brało udział czterech panów i na doczepkę wrzucano jedną panią. To była trudna sytuacja komunikacyjna dla tej jedynej rozmówczyni, natomiast kiedy w panelu dyskutowało na przykład trzech panów i dwie dziewczyny, to one nawzajem dawały sobie głos, były dla siebie wzajemnie takimi podgłaśniaczkami. Większość z nas już nauczyła się mówić pewnym głosem, ale to był długotrwały proces.

M.Z.: W ciągu ostatnich kilkunastu lat wiele się w tych sprawach zmieniło. Zostając przy tematach feministycznych, chciałam nawiązać do Twojej twórczości dedykowanej dzieciom – ona również porusza te wątki. W jaki sposób myślisz o zaangażowanych tekstach, które trafiają w ręce dzieci, ale i ich rodziców?

 J.M.: Tekst projektuję tak, by sensy, których dzieci w pełni nie widzą, były czytelne dla dorosłych. Napisałam na przykład wiersz o koniku morskim. U tych zwierząt to samce, a nie samice, noszą potomstwo w torbie lęgowej, a potem je „rodzą”. Dla dzieci jest to głównie wierszyk przyrodoznawczy, ciekawy w formie, bo kształtem przypomina konika; natomiast starsze czytelniczki, na przykład nauczycielki, gdy czytam ten wiersz w szkołach, chichrają się i mówią mi, że to feministyczny tekst o tatusiach, którzy nie chcą brać udziału w wychowywaniu dzieci.

E.A.: Paralelnie do sensów dostrzeganych przez dorosłych, a niewidzianych przez dzieci, chciałam dopytać o wspomniany już próg wejścia w tekst. Poezja nie przynosi zysku, nie sprzedaje się, dlatego twórcy i twórczynie mogą sobie pozwolić na realizowanie swoich wizji, bo i tak wiedzą, że ich książka trafi w ręce osób już oswojonych z takimi tekstami – i tym samym nie dotrze do szerokiego grona czytelników. Czy możemy jednak w jakiś sposób otworzyć poezję, nie rezygnując przy tym z ambicji twórczych?

J.M.: Wydaje mi się, że istnieją różne obiegi. W szerokim obiegu czytelniczym znalazła się ostatnio poezja Małgosi Lebdy, choć wcześniej jej wiersze działały jedynie w niszy. Gosia stała się rozpoznawalna także za sprawą swojej działalności aktywistycznej (Poetka przebiegła 1113 km wzdłuż Wisły w ramach protestu przeciwko budowie zagrażającej środowisku drogi E40 – przyp. red.). Poza tym jej wiersze są bardziej przystępne niż poezja innych poetek i poetów, a przy okazji podejmują ważne tematy. Teraz czytamy jej powieść Łakome, która szybciej trafia do odbiorców, bo jest prozą.

E.A.: Może w takim razie warto polecać czytelnikom poezję, która ich tematycznie interesuje, ale jednak nie będzie sprawiała dużego dyskomfortu jeżeli chodzi o formę i koncept? Potem możemy rekomendować kolejne tomy, nadal potencjalnie ciekawe, ale jednak o wyższym progu wejścia.

J.M.: Jak najbardziej! W kontekście tematyki ekologicznej warto byłoby zacząć swoją przygodę od poezji Uli Zajączkowskiej czy Gosi Lebdy, które piszą dość przystępnym językiem poetyckim, a następnie zaproponować już nieco trudniejsze w odbiorze wiersze Julii Fiedorczuk czy Klaudii Pieszczoch. Jeśli na przykład spodoba się komuś poezja Anouk Herman, to później niech spróbuje czytać bardziej skomplikowane koncepty poetyckie, takie jak tomy Łukasza Kaźmierczaka / Łucji Kuttig.

 


Jeżeli ktoś zostaje ambasadorem poezji, czy ambasadorką, niech mówi o innych twórczościach, o konkretnych wierszach, wówczas trafią one do osób, które współczesną poezją mogą się zainteresować, a dotychczas nic na ten temat nie słyszały. 

M.Z.: Na koniec chciałabym powrócić do wątku nagród poetyckich. Czy zdobycie takiej nagrody ma rzeczywiste przełożenie na sprzedaż tomów?

J.M.: Taką siłę posiada jedynie Nike. Niedawno nagrodę tę otrzymał Jurek Jarniewicz (Za tom Mondo cane w 2022 roku – przyp. red.). Zauważcie, że dzięki temu wyróżnieniu więcej osób zainteresowało się nie tylko jego poezją Jurka, ale także tłumaczeniami, których jest autorem. Byłoby dobrze, gdyby poeci, którzy zostaną dostrzeżeni na przykład przez jury Nike, wciągali innych poetów i poetki w swoje działania. Jeżeli ktoś zostaje ambasadorem czy ambasadorką poezji, niech mówi o innych twórcach i twórczyniach, o konkretnych wierszach – wtedy trafią one do osób, które mogą się zainteresować współczesną poezją, a dotychczas nic na ten temat nie słyszały.

 

Podziel się

Facebook | Twitter | Linkedin

Autorki

Tytuł

Miejsce i data publikacji