Kathryn Zazenski

Za zgodą uczestniczki programu rezydencyjnego WOK Proces-owanie zmiany. Towarzyszenie artystyczno-badawcze zaglądamy do jej notatek – dokumentacji osobistego procesu doświadczania zmiany.

Formuła rezydencji

Koniec 2022 roku przyniósł wiele nieoczekiwanych zmian w moim życiu prywatnym i zawodowym, co wprowadziło mnie momentalnie w stan dużej niepewności. Stroboskop, czyli miejsce, którym zarządzałam od 2018 roku, pozostał wyłącznie pod moją opieką. Musiałam zmienić sposób funkcjonowania Stroboskopu oraz dopasować liczbę realizowanych działań do moich możliwości. Jednocześnie mierzyłam się z tym, że ktoś z premedytacją zaklejał zamek w drzwiach utrudniając mi korzystanie z przestrzeni. 

W marcu 2023 roku dowiedziałam się o programie rezydencji i zgłosiłam się do niego bez większego zastanowienia, nie mając nawet wystarczająco dużo energii, aby napisać w zgłoszeniu cokolwiek, poza szczerym opisem mojej ówczesnej sytuacji życiowej i zawodowej, w której towarzyszyły mi: panika, strach, smutek, lęk i stres. Byłam zmęczona pomijaniem w innych programach z tego powodu, że nie byłam „swoja”. Dlatego, kiedy 28 marca ogłoszono listę finałową programu rezydencyjnego na stronie internetowej WOK, poczułam ogromną radość i wdzięczność; poczułam się doceniona, bo nawet gdybym nie dostała się ostatecznie na rezydencję, czułam, że ktoś naprawdę wziął sobie moją historię do serca. Mimo że formalnie proces, który chciałam analizować podczas mojej rezydencji rozpoczął się z opóźnieniem (pracowałam nad nim z mentorkami Magdą Komornicką i Magdą Chołyst), dało mi to możliwość wyjścia z trybu kryzysowego i zanurzenia się w bezpiecznym nurcie świadomości. Poczułam, że mam czas na to, by się zatrzymać i samodzielnie przepracować wiele ważnych emocji i sytuacji, mając za sobą siatkę bezpieczeństwa, jaką z czułością rozpiął pode mną WOK.

Rozwój przez wymianę doświadczeń

Chciałam podkreślić jak ważna była dla mnie praca z wyjątkową konstelacją kobiet, które również uczestniczyły w programie rezydencji: w szczególności obecność Agnieszki Glińskiej i Magdaleny Marcinkowskiej. Poczułam niezwykłą bliskość z Magdą, gdy opisywała swoje życie i pracę, z jej niezliczoną liczbą obowiązków i ciągłym zajmowaniem się wszystkim i wszystkimi wokół, nie zdając sobie tak naprawdę sprawy z tego, co to oznacza w wymiarze osobistym. Niekiedy czułam, jakby opowiadała o moich własnych uczuciach i doświadczeniach. Natomiast obecność Agnieszki była dla mnie bardzo ważna nie ze względu na coś, co było ściśle związane z rezydencją, ani z potrzebą zmiany, z jaką przyszłam do WOK, ale dlatego, że – sama będąc kobietą po czterdziestce – łatwo było mi zrozumieć, jak trudno jest być odporną na presję społeczną, która narosła wokół starzenia się. Obserwowanie Agnieszki przeprowadzającej fundamentalną zmianę w swoim życiu, odchodzącej od teatru na rzecz psychoterapii, która tak pewnie odnajdywała się w nowej sytuacji, było dla mnie zbawienne.

Działania w ramach rezydencji

Najpierw podjęłam współpracę z Magdą Chołyst, ale w międzyczasie faktycznie zaczęłam też i skończyłam proces z Magdą Komornicką. Oba procesy nakładały się na siebie i miały dla mnie szczególną (i zaskakującą!) wartość. Pierwsze spotkanie z Magdą Chołyst okazało się absolutnie transformujące. Było niezwykle budujące i dało mi nową siłę, bo wiedziałam już, że mogę wprowadzić małe zmiany, dzięki którym będę mogła pozostać wierna wartościom, które są dla mnie ważne w kontekście własnej przestrzeni, oraz które pomogą mi umocnić swoją pozycję, program i relację z miejscem, a także stworzyć silne więzi z moją społecznością. W pracy z Magdą Komornicką zaskakujące było zobaczenie swoje go życia i czegoś, co było mi tak bliskie jak Stroboskop, rozpisanego na kartce: moje zadania, wartości, historie, rzeczy, które lubię i których nie lubię itp. Zauważyłam wszystko, co zachowuję dla siebie, co robię bezrefleksyjnie w ramach zarządzania miejscem: pisanie e-maili, prowadzenie mediów społecznościowych, sprzątanie, zakupy, montaże/demontaże, kuratorowanie, słuchanie, pytanie, dzwonienie, dzielenie się zasobami itp. Wiele istotnych kwestii poruszyłyśmy, rozmawiając o byciu dumną ze swoich osiągnięć i nie baniu się przypisywania sobie zasług. To jest moja praca, energia i czas – moje życie to wszystko umożliwiło. Uświadomienie sobie tego było mocnym doświadczeniem.

Nowa perspektywa

W procesie najbardziej odkrywcze było to, że poczułam się widziana i słyszana. Uświadomiłam sobie też, że moja praca się liczy i jest warta czasu, aby się nad nią pochylić i zastanowić – nie tylko dla mnie samej, ale też dla innych. Poczułam jak niesamowicie ważny jest odpoczynek, przyzwolenie na zatrzymanie się, niewytwarzanie niczego przez chwilę. Widzę jak bardzo się rozwinęłam, naprawdę poznałam wartość działania w innym rytmie, wolniejszej niż dotychczas pracy, nadającej wysoki priorytet relacjom z artystami_kami i rozwojowi projektów. Czuję, jak dzięki narzędziom, w które zostałam wyposażona, mogę kształtować swoją codzienną rutynę i sposób pracy, a co najważniejsze – że to wszystko nadal jest eksperymentalne. Mogę dalej działać, testować i sprawdzać, wybierać te elementy, które sprawiają, że czuję się dobrze, a resztę mogę odpuścić, albo spróbować jeszcze raz. Jest mi z tym wspaniale.

Najważniejsze momenty podczas rezydencji

  • Lista finalistek ogłoszona na stronie internetowej – zaskoczenie, wdzięczność i duma.
  • Potwierdzenie rezydencji – ulga i prawdziwa nadzieja. Poczułam, że mogę wziąć głęboki oddech, doświadczyć spokoju i wsparcia społeczności wokół mnie.
  • Nie pamiętam dokładnej daty, ale mniej więcej w tym czasie opublikowałam post na Instagramie – podzieliłam się w nim złością i frustracją, którą czułam w reakcji na to, że ktoś zakleja zamek wejściowy w Stroboskopie. To było kolejne przypomnienie, że nie jestem mile widziana w tym miejscu, że moja praca jest dla kogoś niewygodna. Ten moment był tak ważny ze względu na ogromne wsparcie jakie otrzymałam od mojej społeczności, od praktycznego po emocjonalne. To było dla mnie naprawdę wzruszające.
  • Pierwsze wspólne, osobiste spotkanie rezydentek – byłam pod wielkim wrażeniem otaczających mnie kobiet i tego, jak wiele wspólnie osiągnęłyśmy. Z niektórymi z nich poczułam też silne pokrewieństwo w zmaganiach, pytaniach i potrzebach.
  •  E-mail z moim wyznaniem przytłoczenia, że nie jestem w stanie w pełni poświęcić się procesowi – czuję wdzięczność, że osoby, do których trafił, usłyszały i zobaczyły mnie, dając mi przestrzeń, abym mogła zrobić właśnie to, czego potrzebuję.
  • Pierwsze spotkanie z Magdą Chołyst – pomogło mi dostrzec granicę między mną a Stroboskopem i utwierdziło mnie w przekonaniu, że zasługuję na uznanie za swoją pracę. Dostrzegłam małe zmiany, które mogę wdrożyć, a które pomogą podtrzymać ważne dla mnie wartości, mieć silniejszą pozycję, program i budować silniejsze relacje między przestrzenią a społecznością.
  • Spotkanie z Magdą Komornicką – niesamowite i wręcz szokujące było zobaczenie swojego życia ze Stroboskopem przelanego na papier. Omówiłyśmy moje zadania, wartości, historię oraz to, co lubię, a za czym nie przepadam i po dwóch godzinach miałyśmy trzy kartki A3 całkowicie wypełnione notatkami – czarno na białym, co faktycznie wiąże się z funkcjonowaniem, rozwojem i utrzymaniem tej przestrzeni.

Finałowym etapem rezydencji WOK są nagrania podcastów z każdą uczestniczką. To osobiste i inspirujące rozmowy, które urefleksyjniają każdy z rezydencjalnych procesów. Zapraszamy do posłuchania rozmowy z Katie Zazenski.

Transkrypcja rozmowy

Rezydencja w WOK-u była dla mnie szczególnie ważna między innymi z tego powodu, że w każdej chwili byłyście w stanie reagować na moje potrzeby. Nie prosiliście mnie, abym nagle zatrzymała swoje życie i pracę, które nie były bezpośrednio związane z rezydencją, dlatego mogłam się nimi nadal zajmować. Mój styl życia, jaki prowadzę, spotkał się u Was z akceptacją. Doceniam to, że czasami mimo różnych wizji, udawało się znaleźć rozwiązanie. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam rezydencji, która była pomyślana w taki sposób i gotowa na wszystko. To niezwykłe!

Hej, Katie, wspaniale, że do nas dołączyłaś. Znajdujemy się aktualnie w Warszawskim Obserwatorium Kultury. Jesteś artystką, kuratorką i wykładowczynią oraz prowadzisz niezależną przestrzeń artystyczną w Warszawie – Stroboskop. To miejsce przeszło ostatnio duże zmiany i te zmiany miały również wpływ na Ciebie. Czy możesz nam przybliżyć, czym jest Stroboskop?

Cześć, dziękuję za zaproszenie na rezydencję. To był naprawdę niesamowity proces. Stroboskop, od samego początku, czyli od 2016 roku, kiedy to miejsce zostało otwarte, mieści się w garażu. Co ciekawe, nie byłam w założycielskim zespole Stroboskopu, ale po latach prowadzę go sama. Organizuję tam przede wszystkim wystawy indywidualne i działam w tym miejscu od marca do listopada, ponieważ w zimowych miesiącach jest tam zimno. Misją Stroboskopu jest między innymi prezentowanie różnorodnych tematycznie wystaw. Wybieram artystów, których twórczość uważam za bardzo ważną, a której nie można zobaczyć w innych miejscach Warszawy. Dzieła, które pokazujemy są prawdopodobnie bardziej ryzykowne niż twórczość, z której owi artyści są szeroko znani. Zależy mi na miejscu, które będzie przestrzenią dla eksperymentu i tworzenia sztuki.

Jakich artystów zazwyczaj prezentujesz, czy są to artyści polscy, czy zagraniczni? Jakimi kryteriami posługujesz się podczas wyboru?

Świetne pytanie, są to różni artyści – i zagraniczni, i polscy. Szczerze mówiąc, staram się nie wystawiać prac artystów, którzy są dobrze rozpoznawalni w Warszawie, ponieważ istnieje wiele miejsc, w których mogą zaprezentować swoje prace. Koncentruję się na twórcach, którzy, być może, nie mieli wcześniej żadnych wystaw lub potrzebują platformy do pokazania się. Lubię prezentować wystawy twórców międzynarodowych. Jestem Amerykanką, mieszkałam w wielu miejscach na świecie, więc w ten sposób utożsamiam się niejako z ludźmi, pochodzącymi z różnych miejsc, preferującymi różne metody pracy i różne sposoby myślenia. To ich sztuką chcę dzielić się z naszą społecznością i uważam, że trudniej jest zobaczyć prace zagranicznych artystów z większych instytucji. Obecnie dyskurs się zmienia, więc chciałabym skupić się na tych artystach, których prac, jak już wspomniałam, nie można zobaczyć w Warszawie, ale trudno tego dokonać, nie mając środków. Prowadzę niezależne miejsce, utrzymujące się z własnego budżetu, więc nie jestem w stanie zaprezentować tylu międzynarodowych artystów, ilu bym chciała. Idealnym rozwiązaniem byłoby zapraszanie twórców, którzy posiadają środki z grantów albo stypendium. A wracając do tego, w jaki sposób dobieram artystów, w większości prezentuję sztukę osób, które wysłały mi swoje portfolio z prośbą o zorganizowanie wystawy. Odpowiadam na wszystkie wiadomości e-mail, ostatnio nieco wolniej, bo przygniotły mnie inne obowiązki, ale naprawdę staram się odpowiadać każdemu i dawać szansę przynajmniej na spotkanie. Chętnie odwiedzam pracownie, o ile to możliwe, choć oczywiście w ostatnich latach odbywało się to głównie za pośrednictwem Zooma. Zwiedzanie pracowni, czasami na odległość, stanowi dla mnie kluczową część procesu, niezależnie od tego, czy znam artystę, czy nie. Niezwykle istotna jest to, także z przyczyn finansowych, czy mogę zaufać twórcy, Dlatego zaufanie jest jednym z najważniejszych elementów współpracy. Podsumowując, najczęściej artyści nawiązują ze mną kontakt, a czasami wystawiam tych, których sama obserwuję lub gdzieś spotykam ich prace i mnie zaintrygują.

Powiedziałaś, że dużo podróżujesz i mieszkałaś w wielu miejscach, a także masz powiązania z siecią niezależnych przestrzeni artystycznych w Europie. Jak postrzegasz zmiany, które zachodzą względem niezależnych przestrzeni artystycznych w Warszawie?

To złożone pytanie i składa się na nie wiele różnych elementów. Mieszkam w Warszawie od ośmiu lat i prowadzę Stroboskop przez większość tego czasu, łącznie prawie już siedem lat. Zanim przyjechałam do Warszawy mieszkałam w różnych miejscach na świecie i nie miałam takiej wiedzy na temat niezależnych miejsc. Pracowałam, podróżowałam, brałam udział w różnych rezydencjach artystycznych, ale były one w większości instytucjonalne, więc sporadycznie bywałam w niezależnych przestrzeniach. Dopiero po przyjeździe do Warszawy naprawdę zainteresowałam się niezależnymi miejscami wystawienniczymi i tym, co mogą zaoferować zarówno artystom, jak i publiczności.

Odkąd prowadzę Stroboskop, lokalna sytuacja zmieniła się radykalnie. Uważam, że składa się na to wiele czynników, ale być może najważniejszym z nich jest sytuacja polityczna Polski i fakt, że nasze główne instytucje kultury nie są już postrzegane jako wiarygodne miejsca, w których artyści mogą pokazywać swoje prace w dobrej wierze, a to wywiera presję na środowisko artystyczne i oddziałuje na nie na wielu poziomach. Główny poziom to muzea i instytucje, potem są prywatne galerie, a na końcu niezależne miejsca. Wszystkie te poziomy pełnią określone role. Jeżeli usuniemy jeden z nich, nagle okazuje się, że pozbawiamy sektor sztuki istotnego wsparcia i opcja znika. Działanie takie wywiera ogromną presję, która nie jest równoważona na innych poziomach. Kwestia ta będzie miała długofalowe konsekwencje dla środowiska sztuki nowoczesnej w Polsce. Z drugiej strony tego typu sytuacja wzmocniła niezależną scenę sztuki w sposób, który uważam naprawdę za wspaniały i niesamowity. Kiedy Stroboskop rozpoczął swoją działalność istniały przez krótki czas, przed pandemią, może trzy, cztery, ewentualnie pięć niezależnych przestrzeni. Pokuszę się o stwierdzenie, że później Stroboskop był jedynym miejscem, które przetrwało i kontynuowało swoją działalność, konsekwentnie prezentując projekty zgodne ze swoim programem. Oczywiście, jest to normalne dla niezależnych przestrzeni, nie mamy zaplecza zasobów, działamy na innych zasadach pod względem rozliczeń, polegamy na społeczności zgromadzonej wokół nas. Zazwyczaj brakuje finansowania, więc wiadomo, że niektóre miejsca działają tylko tymczasowo i nie oceniam, czy to źle, czy dobrze, ale w ostatnich latach zaobserwowałam gwałtowny rozkwit niezależnych przedsięwzięć i przestrzeni, które organizują wydarzenia regularnie i faktycznie ludzie czują taką potrzebę i robią, co w ich mocy, aby reagować na te potrzeby i na to, co się dzieje.

Wspominasz o wyzwaniach, które stoją przed niezależnymi przestrzeniami, ale chciałam Cię również zapytać o aspekt osobisty i koszty, jakie sama ponosisz w związku z prowadzeniem swojego miejsca. To jest dziś temat uniwersalny, który wypłynął także podczas Twojej rezydencji i tym tematem jest zmiana, z którą się mierzyłaś i proces, który przechodzisz. W prowadzeniu przestrzeni artystycznej trzeba łączyć wiele ról i Ty tego doświadczasz, ale sądzę, że to też doświadczenie wielu osób pracujących w obszarze sztuki i kultury. Słyszymy, że coraz więcej osób mówi o tym otwarcie i postrzegam to również jako pewne istotne wyzwanie, z jakim musi się mierzyć środowisko. W swoim zgłoszeniu na rezydencję rozważałaś te różne role, które pełnisz na co dzień, ponieważ musisz być jednocześnie kuratorką, dyrektorką, osobą odpowiedzialną za komunikację w mediach społecznościowych, osobą sprzątającą, a czasem nawet musisz sama ochraniać swoją przestrzeń. Czy możesz opowiedzieć naszym słuchaczom o tych wyzwaniach i osobistych doświadczeniach z prowadzeniem takiego miejsca?

To też złożone pytanie. Prowadzenie przestrzeni wystawienniczej wiąże się z wieloma trudnymi kwestiami. Tak jak wspomniałaś, ponoszę w związku z tym spore koszty osobiste, ale z drugiej strony przestrzeń jest także rodzajem nagrody, więc to trochę błędne koło. My, a kiedy mówię my, mam na myśli osoby, które prowadzą takie niezależne przestrzenie, często robimy to przede wszystkim dlatego, że widzimy, że są takie miejsca potrzebne. Czujemy, że z różnych przyczyn chcemy dawać coś ludziom, czy to będzie przestrzeń do zorganizowania wystawy, czy miejsce do rozmowy lub do spotkania, w którym poczujesz się bezpiecznie. Często ludzie nie mają wielu możliwości, więc takie miejsca to jest coś, co możemy im dać sami z siebie i to ma oczywiście konsekwencje emocjonalne, psychologiczne, fizyczne jak i finansowe. Te wszystkie kwestie są powiązane i nie chciałabym zabrzmieć jak osoba, która się żali, ale prowadzenie takich miejsc wymaga bardzo dużo pracy, a większość tego wysiłku jest niedostrzegana na zewnątrz i niedoceniana, podobnie jak niedoceniana jest znaczna część pracy twórczej i pracy osób działających w obszarze kultury. Uważam, że jest to ogromny problem, który toczy się od wieków i dotyczy tego, jak postrzegamy i jak cenimy sztukę, i kulturę w społeczeństwie. Tym samym nie sądzę, że ten problem zostanie wkrótce rozwiązany. Szczerze mówiąc, uważam, że jest to również pewna zaleta i korzyść dla kultury, czyli to, że nie mamy sztywnych struktur i nie musimy koniecznie zarobić określonej sumy i zorganizować tyle a tyle wystaw. Jesteśmy bardziej elastyczni i mamy moc, która wiąże się z niezależnością, ale tak, może to mieć dla nas samych poważne konsekwencje, jeżeli nie mamy odpowiedniej sieci wsparcia. Jednakże nawet jeżeli mamy wsparcie, jesteśmy – jako osoby działające w obszarze kultury – pod ogromną presją i często trudno znaleźć pomoc. Dlatego też ta rezydencja była dla mnie tak ważna, bo dzięki niej mogłam uzyskać afirmację dla swoich doświadczeń, prac, zmian i lęków, które mi towarzyszyły w momentach niepewności, kiedy nie wiedziałam jak dalej działać, jak połączyć pracę z tym, co przeżywałam w życiu prywatnym. Podczas rezydencji rozpoznałam, gdzie leży granica pomiędzy moją przestrzenią a życiem prywatnym. Wiele spraw jest tak mocno związanych z moim życiem i w nim zakorzenionych, że czasem trudno jest mi stwierdzić, co należy do mnie samej, a co do przestrzeni. Tak jak powiedziałaś, czasem maluję sama przestrzeń i na kolanach myję podłogę, a czasami piszę tekst kuratorski lub publikuję posty w mediach społecznościowych. Myślę, że to naprawdę ważne, móc i podzielić się trudnościami. i zmaganiami z innymi, chociażby po to, aby spojrzeć na nie z boku, wypowiedzieć je. Możliwość podzielenia się z innymi swoimi problemami ma istotny aspekt terapeutyczny, bo nie musimy już trzymać wszystkiego w środku.

To nie jest bardzo złożony proces, ale ponieważ każdy z nas ma różne doświadczenia, potrzeby i sposoby pracy, możemy dzielić się ze sobą naszymi sukcesami i możemy powiedzieć np. „wiesz, też mam ten problem i tak sobie z nim poradziłam” lub „ojej, nie wiedziałem, że z tym się borykasz, jak mogę Ci pomóc?”. Szczerze mówiąc, to odkrycie było dla mnie jedną z największych kwestii, które wynikły z tej rezydencji i tego doświadczenia. Dzięki temu zdałam sobie sprawę już na samym początku, że potrzebowałam pomocy. Ja miałam szczęście, bo moje „wołanie o pomoc” zostało usłyszane, ale nie zawsze tak się dzieje. Otrzymanie wsparcia jest niezwykle ważne, aby móc opowiedzieć komuś o wyzwaniach, jakim musimy stawić czoło. Opowiem o konkretnych problemach, z którymi musiałam się zmierzyć w prowadzeniu Stroboskopu. Jednym z nich była konfrontacja z problemem nagminnego zaklejania zamkach w drzwiach, o czym pewnie niektórzy w Warszawie już słyszeli. Mam szczęście, że ta agresja nie przyjęła poważniejszych form, jak na przykład ataki fizyczne albo włamanie w celu zniszczenia wnętrza. Niestety, nieustająco mam świadomość, że to, co robię, jest niechciane. Wiem, że już długo odpowiadam, ale chciałabym jeszcze dodać, że to, o czym mówię wiąże się z Twoim pierwszym pytaniem i moją odpowiedzią. Nadal prowadzę to miejsce, ponieważ czuję, że to ważne, bo inaczej nie byłabym w stanie poświęcać tej przestrzeni swojego prywatnego czasu, swoich prywatnych pieniędzy i energii. Bardzo mi na niej zależy i bardzo zależy mi na społeczności zgromadzonej wokół Stroboskopu, zależy mi również na kulturze i sztuce, ale wciąż mam świadomość, że mimo iż otrzymuję dużo wsparcia ze strony wielu osób, jest jedna osoba, która chce się mnie pozbyć. Trudno nie brać tego do siebie i zdystansować się do takiego zachowania, czasem czuję się wręcz bezsilna. Wiem jednak, że wiele osób doświadcza podobnych problemów i różnych aktów agresji, niekiedy o wiele poważniejszych niż to, co spotyka mnie. Sądzę jednak, że bardzo ważne jest, abyśmy rozmawiali ze sobą jak najwięcej i że to żaden wstyd dzielić się problemami.

Cieszę się, że o tym mówisz, bo pamiętam, kiedy pojawiłaś się u nas po raz pierwszy i dobrze pamiętam Twoją frustrację. Potem ja sama czułam się sfrustrowana, bo początkowo myślałam, że nie możemy Ci pomóc ani wesprzeć ze względu na przepisy, które są absurdalne. A nawet jeżeli podjęlibyśmy kroki na drodze prawnej, mogłoby to niczego nie zmienić. Gdyby ktoś fizycznie niszczył drzwi albo inny element Twojej przestrzeni byłoby łatwiej, ale działania takie jak zaklejanie zamka w drzwiach jest frustrujące dla Ciebie, dla nas i wszystkich zaangażowanych osób, bo nie dysponujemy środkami prawnymi, które doprowadziłyby do ostatecznego rozwiązania tej trudnej sytuacji. Wychodzi na to, że jedna osoba może zabić lub wpłynąć na Twój entuzjazm i chęć działania na rzecz czegoś, w co inwestujesz swój czas i energię, i w co wierzysz.

Tak – przepraszam, że weszłam Ci w słowo, ale myślę, że warto to podkreślić, że wartość takich niezależnych przestrzeni tkwi w tym, że możemy funkcjonować, pomimo posiadania niewielu zasobów, i potrafimy zrobić bardzo wiele sami mając niewiele. Uważam, że potrafimy umiejętnie nawigować wśród różnych kwestii, np. braku funduszy lub pewnych narzędzi lub czegoś innego i sobie z nimi radzić. Owszem, jesteśmy bardzo zaradni, ale jednak aspekt materialny, który jest bardzo istotny, powoduje zderzenie z formalnymi ramami sektora kultury i społeczeństwa, nie dając nam zapomnieć, że zawsze jesteśmy na peryferiach, że zawsze jesteśmy w pewnym sensie marginalizowani, bez względu na to, ile osób zauważy i doceni jakąś naszą wystawę. Niestety, żyjemy w nieustannej niepewności.

Słyszałem o sieci, która wspiera Twoje działania i funkcjonowanie Stroboskopu, i że ta sieć ma dla Ciebie ogromne znaczenie. Chciałabym Cię zapytać, czy masz jakieś przemyślenia na temat tego, w jaki sposób można wspierać niezależne miejsca, takie jak Twoje? Bez wątpienia sieci wsparcia i ludzie są bardzo ważni, ale czy masz jakieś pomysły lub refleksje na temat innych form wsparcia, które można zdobyć?

Cóż, myślę, że najtrudniejszą kwestią jest temat wsparcia – lubię mówić wprost, więc mówmy otwarcie, nazwijmy rzeczy po imieniu, chodzi o wsparcie finansowe, które jest podstawą działania. Jeżeli chcemy otrzymać takie wsparcie trzeba mieć sformalizowaną strukturę i być w jakimś stopniu zinstytucjonalizowanym miejscem, np. posiadać status fundacji albo innej organizacji, w ten sposób jednak sektor niezależny traci swój niezależny charakter. Chodzi mi o to, że moim zdaniem istnieje pewien brak zgodności z obowiązującymi ramami prawnymi czy strukturalnymi. Warto wspomnieć, że przestrzenie niezależne, projektowe, eksperymentalne i inne mogą być prowadzone na wiele różnych sposobów i mogą mieć wiele form organizacji; czasami aż do tego stopnia, że trudno jest włożyć wszystkie do jednego worka. Nawet te miejsca, które są bardziej formalne bywają uważane za niezależne. Ważną kwestią zatem jest to, że mamy do czynienia z pewnym zgrzytem oczekiwań systemowych, zgodnie z którymi niezależne przestrzenie są dla ich założycieli i osób prowadzących przystanią na drodze do formalizacji. Na przykładzie Stroboskopu mogę powiedzieć, że ja nie mam aspiracji, aby zrobić z niego oficjalną galerię lub zmienić format tego miejsca na bardziej formalny; dlatego nasze miejsce spotyka trudność w przyznawaniu finansowania przez instytucje czy źródła prywatne.

Myślę, że podmioty formalne nie rozumieją naszych planów, które nie zmierzają w kierunku stworzenia przestrzeni bardziej formalnej. Chciałabym pewnego dnia móc oferować możliwość wystawienia większej liczbie artystów, ale nie znaczy to, że chcę, aby moje miejsce zyskało inny status. W konwencjonalnej strukturze świata, w której jesteśmy uczeni wartościowania rzeczy przez pryzmat kapitalizmu, powinniśmy starać się osiągać coraz więcej. A prosty fakt, że to, co mamy, wystarczy, i nie tylko jest wystarczające, ale i ważne, i nie trzeba tego zmieniać, wydaje się nie mieć sensu z punktu widzenia systemu, staje się zatem dużym problemem i nikt nie wie, co z tym zrobić. Nie chcę powiedzieć, że nie ma w ogóle instytucji, które rozumieją to, jak działamy, jest przecież chociażby WOK, oferujący rezydencję, której założeniem jest towarzyszenie ludziom w zmianie, podczas której można się nad nią zastanowić, przeanalizować i wspólnie obserwować przez kilka miesięcy. To jest naprawdę rewolucyjne podejście, niezwykle odważne. Otwarcie mówiliście, że nie chcecie, aby rezydenci stworzyli coś lub doprowadzili do jakiegoś realnego skutku. To jest bardzo niesystemowe podejście, ale dowodzi, że są inne możliwości niż te konwencjonalne, ale niestety Wasze podejście jest wyjątkiem.

Mam jednak poczucie, że jesteśmy w momencie przejścia i powstaje pytanie, gdzie to nas zaprowadzi i jak kapitalizm się zmieni, lub czy będziemy w stanie zbudować coś innego i czy uda się przekształcić system. Mam też takie poczucie, że jeśli my, jako bardzo mała instytucja działająca w Warszawie możemy przyczynić się do tych zmian, to będzie dobrze. Jestem Ci naprawdę wdzięczna za tę refleksję i za możliwość stworzenia tej rezydencji niejako w kontrze do obowiązującego systemu.

Myślę też, że obecnie w Warszawie i w Polsce jest na to odpowiedni moment, ponieważ doświadczyliśmy takich zmian w naszych instytucjach, jak już wspomniałam, więc jeżeli mamy zamiar zainicjować nowy sposób działania i pracy oraz odrzucić stare konwencje, to właśnie nadszedł odpowiedni moment.

 Możemy zostawić tę wytyczoną drogę i zostawić Stroboskop i role, jaką pełni w Twoim życiu i przejść do Twojej rezydencji. Podczas procesu współpracowałaś z coachką i mentorką Magdą Chołyst, i kuratorką Magdą Komornicką, która obecnie związana jest z Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Jak oceniasz tę współpracę i wsparcie, które otrzymałaś podczas rezydencji?

Cóż, ta współpraca wciąż trwa i jest czymś wspaniałym. Niesamowite i bardzo ważne dla mnie był fakt, że wy, jako instytucja byliście elastyczni w stosunku do moich potrzeb. Współpraca z tymi kobietami była dla mnie ogromnie ważna. Dlatego fakt, że obie towarzyszą mi w kończeniu mojego procesu jest niezwykle istotny dla mojego rozwoju podczas rezydencji. Dzięki nim pewne rzeczy nabrały sensu i mogłam je przepracować, ale potrzebowałam do tego czasu. Przez pierwszych kilka miesięcy rezydencji zastanawiałam się nad swoją sytuacją, o czym mówiłam podczas naszego ostatniego spotkania w gronie wszystkich rezydentek. Darem tej rezydencji był czas, który otrzymałam na przetworzenie wszystkich kwestii. Rezydencja zapewniła mi mocne zaplecze, więc już w pierwszym miesiącu poczułam się doceniona i zauważona – ja i moja praca. Zdałam sobie sprawę, że komuś na mnie zależy i ktoś zwraca uwagę na to, co robię. Ktoś mnie widzi.

Gdy prosiłam o pomoc, zostałam dostrzeżona i to jest coś niezwykłego i nie do przecenienia. Możliwość uzyskania potwierdzenia swojej wartości była dla mnie ogromnie ważna i przyniosła mi ulgę. To był moment, w którym mogłam podryfować, przestać biec i panicznie łapać oddech. Przyjrzałam się kilku ostatnim latom mojej działalności i przerobiłam to, co się w międzyczasie wydarzyło. Ostatnie lata przyniosły różne tragedie, nie były pozbawione także przemocy oraz przemian. Tak czy inaczej, początkowy etap rezydencji był w dużej mierze czasem przeanaliozwania tego, co się stało, działałam wtedy w trybie ratowniczym, reagowałam na sytuacje kryzysowe, które mnie uprzednio dotknęły. Nie wiem, jak inaczej nazwać ten stan, w jakim się znajdowałam na początku rezydencji. Dlatego ten okres poprzedzający pracę ze wspomnianymi osobami był dla mnie niezwykle ważny, bo mogłam wtedy wyjść z trybu przetrwania, nie musiałam już gonić za wszystkim i byłam w pełni obecna. Dzięki temu dałam z siebie o wiele więcej niż przed kilkoma miesiącami, kiedy w panice zastanawiałam się, co zrobić i jak przeżyć. Okazało się, że to czekanie było potrzebne, abym mogła podjąć współpracę z mentorkami podczas ostatniego etapu rezydencji.

Byłam bardzo podekscytowana tym procesem, ale szczerze mówiąc naprawdę nie mogłam pojąć, w jaki sposób ktoś mógłby mi pomóc. Nie wiedziałam, jak może wyglądać taki proces, że ktoś będzie w stanie pradzić, co jest skuteczne i wskaże ścieżkę działania. Powiedziałam sobie: „okej, nie wiem, co z tego wyjdzie, ale zróbmy to”. Już na pierwszym spotkaniu, na którym Magda zadawała mi pytania o miejsce (jak je prowadzę, co dokładnie robię), zaproponowała kilka małych zmian w moim sposobie działania. Niektóre z tych rzeczy robiłam już wcześniej, ale były to zmiany, których efekty miałyby objawić się za jakiś czas, w zależności od tego, ile miałam czasu i wsparcia. Zrozumiałam, że niewielkie zmiany w sposobie pracy, jak i zmiana myślenia mogą przynieść znaczące zmiany. Inną kwestią, nad którą pracowałyśmy wspólnie było docenienie własnych zasług. Dzięki temu procesowi zrozumiałam, że mogę bardziej cenić nakład pracy, jaki wkładam w moją przestrzeń. Rozmawiałyśmy dużo o roli kobiet i o tym, jak często zgadzamy się na to, by nasza praca była niewidoczna, niedoceniona lub nieodpłatna, czasami praca kobiet te wszystkie kryteria.

I ile możemy wziąć na siebie bez skarżenia się.

Tak właśnie jest i myślę, że nie jesteśmy zachęcane do walki o uznanie, a nawet mówienia głośno o naszych potrzebach i zabierania głosu. Sama widziałam, jak mój głos staje się coraz cichszy i tracę pewność siebie. To jest też problem pokoleniowy, nie ma co udawać, to dla mnie ważne, aby wreszcie o tym mówić.

Bardzo się cieszę, że mogłam uczestniczyć w tej rezydencji po drugiej stronie i towarzyszenie wszystkim rezydentom w ich procesach było dla mnie ważnym doświadczeniem. Cieszyłam się, kiedy mogłyśmy wyrwać Cię z Twojej codziennej rutyny, wrzucić Cię w zupełnie nieznaną lub nową sytuację. Łatwo jest mówić, że warto myśleć nieszablonowo, ale czasem jest to bardzo trudne zobaczyć coś poza szablonem i zauważyć, że istnieją inne drogi i inne możliwości.

Zgadzam się, ale to zagmatwane, bo dla mnie myślenie nieszablonowe oznacza zdobycie pieniędzy i zyskanie czasu. A szablon zakładał, że powinnam pójść może na staż albo mentoring z jakąś przypadkową osobą ze świata biznesu, wiesz, co mam na myśli. Miałam wrażenie, że wszystko wygląda tak samo od środka, jak i na zewnątrz, ale niesamowite było przekonać się, jak rozwijające może być takie wyjście z kokonu i nawiązanie współpracy z ludźmi, z którymi mogę porozmawiać o swojej pracy. To było dla mnie ogromnie ważne. Podczas pierwszego spotkania z Magdą Komornicką spędziłyśmy dwie godziny na spisywaniu rzeczy, które robię. Rozmawiałyśmy także o różnych uwarunkowaniach i ramach, w które się wpisuję pracując na rzecz Stroboskopu. Ta lista zajęła aż trzy strony formatu A3, a nawet nie była kompletna. Niezwykłe było zobaczyć te wszystkie działania, bez zbędnego analizowania i móc zaakceptować, że są to części składowe mojej pracy, jaką wykonuję w roli kuratorki i prowadzącej niezależną przestrzeń. I te wszystkie małe rzeczy składają się na jedną wielką rzecz, czyli Stroboskop lub kuratorowanie, Niesamowite było uświadomienie sobie ogromu tych małych spraw, którymi się faktycznie zajmowałam.

Użyłaś metafory dryfowania, a to kojarzy się ze spokojem, przyjemnością i moim zdaniem ta metafora idealnie pasuje do Twojej rezydencji, która pozwoliła Ci się zatrzymać i przemyśleć, w jakim miejscu życiowym się aktualnie znajdujesz. Chciałabym Cię zapytać, w nawiązaniu do tej metafory, który moment rezydencji uważasz za najważniejszy, może najprzyjemniejszy, który sprawił, że czułaś się tak, jakbyś spokojnie dryfowała w ciepłej wodzie w słoneczny dzień…

Ciekawe, że o tym mówisz, bo wielokrotnie w swoim życiu czułam się, jakbym dryfowała. Nawet na początku naszej rozmowy powiedziałam, że mieszkałam w wielu różnych krajach i wykonywałam przeróżne prace, poznałam także wiele metod pracy i przez większość życia czułam, że dryfuję, ale nie w ten sposób, o którym mówisz. W przeszłości postrzegałam to dryfowanie jako przebywanie w otwartej przestrzeni, bez zapuszczania korzeni, bez powiązań. Miałam poczucie, że nie mogę się niczego uchwycić lub właśnie zapuścić korzenie. To poczucie dryfowania było zupełnie inne niż to, do którego się odnosisz, czyli czegoś pełnego spokoju i ciepła, jakby łona. Ten spokój i poczucie bezpieczeństwa można zyskać dzięki obecności ludzi wokół, społeczności, która Cię wspiera, a to możliwe jest dzięki posiadaniu zasobów, różnych zewnętrznych narzędzi, ale również wewnętrznej pewności siebie, o której mówiłam wcześniej, płynącej z poczucia docenienia. To dowartościowanie pozwala odetchnąć i powiedzieć sobie, że nie muszę już walczyć o uznanie. Problem, o którym myślę dotyczy całego środowiska związanego ze sztuką i kulturą, wiąże się z nadmierną profesjonalizacją i przymusem publikowania postów promujących swoje osiągnięcia. Przychodzi mi na myśl metafora drzewa, które wali się w środku lasu, ale nie ma tam nikogo, kto by to zobaczył, czy usłyszał. To trochę tak, jak z moją rezydencją, bo nie ogłosiłam jej, ani nie opisywałam na Instagramie – ale czy to jest ważne? Nie jest, bo liczy się sama rezydencja i nie odczuwam potrzeby, aby o niej opowiadać wszystkim dookoła.

Jest ona dla Ciebie ważna.

Tak, bardzo ważna i jej znaczenie dla mnie jest ogromne

Świetnie. Co Cię inspiruje w Warszawie?

Chyba przede wszystkim powinnam wspomnieć o Fringe. Wracając do tematu niezależnego ekosystemu, bo nie zdążyłam o tym wcześniej wspomnieć – teraz mamy w mieście chyba najwięcej niezależnych przestrzeni niż kiedykolwiek, a przynajmniej odkąd tu mieszkam, i przez ostatnie półtora roku stworzyliśmy społeczność skupioną wokół niezależnego sektora sztuki, aby wspierać się na różne sposoby. Mamy wspólną grupę na WhatsAppie i możemy na sobie polegać. Stworzyliśmy inicjatywę o nazwie Fringe, która ma na celu informowanie ludzi o tym, co można u nas zobaczyć, jakie wystawy prezentujemy, kim jesteśmy. Wyznaczyliśmy sobie podstawowe cele. Stworzyliśmy mapę, aby można nas było łatwiej znaleźć i z tego wszystkiego zrodziła się społeczność, która na sobie polega, dzieli się doświadczeniami i wykorzystuje wspólną wiedzę do nowych działań, co mnie niezwykle inspiruje.

Dziękuję Ci bardzo za rozmowę i za czas, który mogłyśmy wspólnie spędzić. Życzę Ci powiedzenia.

Dziękuję i nie mogę się doczekać kolejnych edycji rezydencji.

 Mam nadzieję, że znajdziemy sposób na połączenie naszych przyszłych i byłych rezydentów, aby mogli wymieniać się doświadczeniami.

Świetnie, nie mogę się tego doczekać.

Bardzo dziękuję.

Dziękuję.