ROZMOWA: Matki twórczynie: Jak zmienić świat? – odpowiadają Agnieszka Strzeżek, Sonia Jaszczyńska i Agata Klepka
Miranda Zarzycka: Jakbyście miały powiedzieć – projekt „Matki twórczynie” to… i użyć dwóch, trzech słów, żeby wyciągnąć jego esencję, to jakie byłyby to słowa?
Agnieszka Strzeżek: Zależy nam na widzialności kobiet, które skończyły studia artystyczne i jednocześnie są matkami. Jako grupa Matki twórczynie zachęcamy i staramy się wspierać osoby w kontynuacji kariery twórczej, zwracając uwagę na specyficzne potrzeby i ograniczenia matek. Cele, które nam przyświecają, to, poza widzialnością, badawcze opracowanie, opowiedzenie o kobietach, które wybrały ścieżkę twórczą i są matkami oraz polepszenie ich sytuacji. Takim artystkom grozi to, że pozostaną niezauważone i nie rozwiną kariery tak, jak mogą to zrobić osoby, które tego doświadczenia nie mają.
Agata Klepka: Matki, które znikają. Dodałabym jeszcze – zawiązanie wspólnoty.
Aleksandra Wiechowska: Od czego zaczął się proces, który dziś mieści się w słowach Matki twórczynie?
A.S.: Myślę, że mój zaczął się wtedy, kiedy zaczęłam transformować się w matkę, czyli z momentem otrzymania wiadomości o ciąży, może trochę wcześniej, może trochę później. Doświadczenie macierzyństwa stało się tematem mojej pracy dyplomowej na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, w której udokumentowałam pierwszy rok z dzieckiem. Praca jest zapisem tamtych chwil i opracowywaniem emocji, które się we mnie pojawiły. Również w kontekście mojej tożsamości, moich feministycznych poglądów i sytuacji politycznej w Polsce (rok 2020 – zaostrzenie ustawy aborcyjnej). Wtedy zrozumiałam, że to jest temat, którego nie chcę ukrywać w domu – temat zmiany archetypu kobiety, która nie jest już dziewczyną, widzianą w bardzo konkretny sposób. Zastanawiałam się, jaka jest opowieść o kobietach, które przestają być obiektami pożądania. Pamiętam, że rozmawiałam wtedy z Sylwią Walczowską-Rojewską o słowie baba – „kim jest ta baba?”. Na samym początku, kiedy zaczynałyśmy tworzyć projekt, dużo energii scalającej wychodziło właśnie od Sylwii. To ona założyła grupę na Facebooku „Jednostka twórcza, matka”. W tym czasie często jeździłam w odwiedziny do dziewczyn, które kojarzyłam z Akademii i wiedziałam, że też dopiero co weszły w macierzyństwo. Rozmawiałam z nimi i w tych rozmowach bardzo widoczne było przeżywanie swojego ciała i chęć tworzenia sztuki. Wszystkie szukałyśmy podobnych jakości w relacji z drugą kobietą-matką i pozostania w swojej tożsamości artystki.
A.K.: U mnie „Matki…” przydarzyły się w momencie, kiedy mój synek miał już dwa lata. Poczułam wtedy głęboką potrzebę samostanowienia i sprawdzenia, na jakim jestem teraz etapie, jak się czuję. Zaobserwowałam, jak dużo zmieniło się przez ostatnie dwa lata, choć wcześniej miałam naiwną perspektywę, że nie zmieni się kompletnie nic. Szukałam możliwości, aby o macierzyństwie opowiedzieć, przetworzyć to transformujące doświadczenie. Zauważyć siebie, może symbolicznie odzyskać własną narrację. Wiedziałam, że Aga działa na tym polu i bardzo mi to imponowało. Również wzruszało. Nagrałam jej wiadomość: „Aga może zrobimy coś razem?” i dostałam szybką odpowiedź: „Ostatnio rozmawiałam o tym samym z Sonią, zróbmy to!”.
Sonia Jaszczyńska: Na początku zaczęłyśmy pracę w większej grupie, ale nie wszystkim osobom udało się znaleźć siłę i przestrzeń na jej kontynuowanie. I to jest też uzasadnienie dla mojej roli i udziału, ponieważ, jak to sobie później scharakteryzowałyśmy, brak czasu jest nieodłącznie związany z sytuacją młodych matek, które oprócz pracy opiekuńczej wykonują też pracę zarobkową i często nie mają możliwości zaangażować się w jakieś dodatkowe działania, które nie służą w bezpośredni sposób opiece ani zarobkowi. Ja, ze względu na to, że nie jestem matką, mam tej przestrzeni i czasu trochę więcej. Rozmawiałyśmy o tym, że jest duża potrzeba spotkania się i omówienia tego, o czym opowiadała Agnieszka i przy tym pojawiły się kolejne wyzwania organizacyjne. Pomyślałam, że mogę na nie odpowiedzieć. Po prostu uważałam, że to jest bardzo ważne i chciałam wspomóc ten proces.
A.W.: Czy możecie przybliżyć ideę rezydencji i opowiedzieć, skąd wziął się ten pomysł i jak doprowadziłyście do jej urzeczywistnienia?
A.S.: Pomysł na Matki twórczynie nie był na początku pomysłem na rezydencję. Najpierw chciałyśmy stworzyć publikację. Zorganizować spotkania, wspólne działania wokół tematu. W tym czasie zapisałam się na konsultację portfolio do Joanny Synowiec i przy tej okazji zapytałam ją, czy by nie chciała nas wspomóc przy zrobieniu tej publikacji. Rozmawiałyśmy o tym długo, miała dużo pomysłów i widziałam, że jest bardzo zaangażowana w temat. Później pojechałam na szkołę letnią Artysta — Zawodowiec, gdzie Magda Komornicka zaproponowała, że może nas skontaktować z Anną Galas-Kosil z Warszawskiego Obserwatorium Kultury, która planuje realizować badania na temat rodzicielstwa osób pracujących w zawodach kreatywnych. Ale jak to się stało, że zadecydowałyśmy, że to ma być akurat rezydencja?
A.K.: Zaczęłyśmy od spisywania potrzeb i palących problemów. Szukałyśmy struktury, która mogłaby na nie odpowiedzieć. Dużo rozmawiałyśmy o tym, jak trudno znaleźć czas na tworzenie będąc matką.
S.J.: Jako grupa, która jeszcze wtedy nie nazywała się Matki twórczynie, spotkałyśmy się po raz pierwszy w Prze-świcie. Kolektywnej Instytucji Kultury w Warszawie. Część z nas wzięła na to spotkanie ze sobą dzieci i rozmawiałyśmy o tym, co byśmy chciały zrobić, jakie mamy potrzeby, co się da, a co jest trudnością. Bardzo dużo osób chciało się spotykać, żeby wspólnie tworzyć. I tak jak mówi Agata, właśnie ten brak czasu i dostępności pojawił się jako wyzwanie. Znalazłam Artist Residency in Motherhood Lenki Clayton i przeczytałam o jej koncepcji domowych rezydencji. Wspólnie stwierdziłyśmy, że to jest to, czego potrzebujemy.
M.Z.: Czy mogłabyś przybliżyć nam koncepcję opracowaną przez Lenkę Clayton i opowiedzieć, jak przełożyłyście ją na Wasze rezydencje?
S.J.: Lenka Clayton jest aktywną zawodowo brytyjsko-amerykańską artystką, która jeździła na tradycyjnie rozumiane rezydencje. Kiedy została matką, okazało się, że sposób, w jaki praktykowała swoją twórczość już nie do końca może być w tej formie kontynuowany. Postanowiła w ramach własnego domu odtworzyć strukturę rezydencji – korzystać z mentoringu, znaleźć fundusze na pracę w domu i zapewnić opiekę synowi, by móc przeznaczyć czas na tworzenie. Pomysł Lenki Clayton to trzy filary, czyli struktura, czas i zewnętrzne zobowiązanie. Uznałyśmy, że to doskonale sugeruje, w jaki sposób można jednocześnie zmotywować do pracy i stworzyć na tę pracę twórczą przestrzeń. Zastanowiłyśmy się, jakiego rodzaju wsparcie grupa powinna otrzymać, żeby zachować motywację i możliwość pracy twórczej. Pierwszym pomysłem na to była obecność tutorek, czyli w tym przypadku Joanny Synowiec i Jaśminy Wójcik, a także grupy. Po drugie uznałyśmy, że kwestia wsparcia finansowego dla uczestniczek jest kluczowa, ponieważ nie można oczekiwać od młodych matek, które dzielą swój czas między opiekę, a pracę zarobkową, że będą nieodpłatnie uczestniczyć w proponowanych przez nas aktywnościach. Jeżeli prosimy o zaangażowanie, to oprócz różnych innych elementów wsparcia, które możemy zaoferować, bardzo ważne jest to, żebyśmy zaoferowały wsparcie w formie finansowej. W tej kwestii zwróciłyśmy się o pomoc do Anny Galas-Kosil z WOK. Założyłyśmy też, że ważna jest struktura i określenie ram projektu. Uczestniczki znały wcześniej moment rozpoczęcia i zakończenia programu rezydencyjnego, a także wszystkie jego elementy, co mogło ułatwić im zaangażowanie się. Wydaje mi się, że dla młodych opiekunów i opiekunek to jest bardzo ważne, ponieważ ich dni są bardzo podporządkowane rytmowi życia dziecka i godzinowo ustrukturyzowane. Innowacją była zaproponowana przez nas praca w tandemach, służąca podtrzymaniu wspólnoty między jednym, a drugim spotkaniem – czyli w czasie właściwej rezydencji domowej. Stworzyłam zestaw zasad, który ten kontakt wspierał. Chodziło o to, żeby była osoba, która jest blisko twojego procesu, i która sprawdza jak ci idzie, czy można ci w czymś pomóc, czy potrzebujesz być wysłuchana. Nie miałyśmy wielkich oczekiwań co do tej części wspólnej pracy, a okazała się wspaniała. Wszystkie osoby mówiły, że to im dało ogromną satysfakcję, poczucie bliskości, ważności i przypomnienie, że są w procesie, mimo tego, że codzienność bywa momentami przytłaczająca i są obowiązki, które ciągną młodą matkę w różnych kierunkach. Ale jest ktoś, kto do nich zadzwoni i o nich pamięta. I to chyba było miłe, czy to jest dobre słowo – miłe?
A.K.: To było ważne i wspierające.
A.W.: Co zadziało się na tych rezydencjach?
A.K.: Zaczynałyśmy mając podobny pattern doświadczeń. To było bardzo łączące i pozwoliło zawiązać grupę osób, które czuły się ze sobą bezpiecznie i miały potrzebę wspólnego działania.
A.S.: Grupa zbudowała się organicznie i wydaje mi się, że to też w tej historii jest ważne. Nie wyszukiwałyśmy osób na zasadzie naboru zgłoszeń. To nie instytucja zapraszała je do wzięcia udziału w rezydencji w nagrodę za to, że są w jakiś sposób wyjątkowe albo widoczne na rynku sztuki.
S.J.: Miałyśmy plan. Zaprosiłyśmy opiekunkę, która miała zajmować się dziećmi. Zadbałyśmy o to, żeby wszystkie osoby były najedzone i napojone, zaplanowałyśmy przerwy na odpoczynek. Dzieci i miałyśmy czas, w którym tutorka mogła opowiedzieć nam o swojej praktyce, o tym, jak łączy twórczość i opiekę, o swoich inspiracjach. Później każda z uczestniczek miała przedstawić krótko swój projekt, ważne dla niej zagadnienie, którym chciałaby się zająć (albo chociaż spróbować) podczas tej rezydencji. To, co się wydarzyło, było czymś kompletnie innym, bardzo inspirującym, ale też intensywnym. Zamiast kwadransa poświęconego na opis portfolio, osoby zaczęły opowiadać nie dość, że o całej swojej praktyce twórczej i w jaki sposób macierzyństwo na tę praktykę wpłynęło, a często przerwało ją, ale też o różnych wyzwaniach, bardzo intymnych, trudnych, granicznych. My się w większości nie znałyśmy tak blisko i siedziałyśmy razem przez wiele godzin poznając się dopiero, od razu z perspektywy niezwykłej bliskości. Zupełnie przypadkiem, bo nie było to planowane, udało się nam zbliżyć do siebie poprzez doświadczenia, które wydarzają się gdzieś na przecięciu rodzicielstwa i twórczości. Czyli historii związanych z tęsknotą za twórczością, z trudnościami w realizacji rodzicielstwa wraz z partnerem, w ogóle jakichś takich samotności…
A.S.: Dużo historii z ciała tam było…
S.J.: O utracie, o żałobie… To było dla nas niesamowite w tym sensie, że okazało się, że tak wiele mamy sobie do powiedzenia i tak bardzo tego potrzebujemy.
A.S.: I, że ta potrzeba była paląca!
S.J.: Okazało się, że jak tworzymy okoliczność, w której możemy sobie to opowiedzieć, to tego strumienia nie da się przerwać. Wtedy upewniłyśmy się, że to jest niezwykle ważne, i że warto jest z tym pracować, wysłuchać tego i zabezpieczyć ten proces.
A.S.: Myślę, że wszystkie podeszłyśmy do tego bardzo poważnie i z wielkim zaangażowaniem, które przełamało wiele różnic. Nie było oceniania, kategoryzacji, zostałyśmy wszystkie przyjęte przez grupę.
A.K.: Czułyśmy się chciane, widziane. Przestrzeń Rotacyjnego Domu Kultury okazała się dla nas zaskakująca. Mały domek sprzyjał poczuciu realnej bliskości. Otwartość jednej osoby pozwalała odsłonić się kolejnej i dawała możliwość przejrzenia się w opowiedzianej historii, znalezienia podobieństwa do własnej sytuacji czy odczuć.
A.S.: Założenie było takie, że osobą, która będzie konsultować to, co każda z uczestniczek pokaże, ma być Joanna Synowiec. Nie do końca tak było. Za każdym razem, kiedy kolejna osoba pokazywała swój proces czy opowiadała o tym, z czym się mierzy, to dostawała wsparcie od innych uczestniczek. Potem któraś z was to złapała, że akurat tak nam się trafiło, że to były osoby, które zapewniały bezpieczeństwo i były w stanie z bardzo dużą empatią odpowiedzieć na to, co słyszą. Uznałyśmy, że trzeba o tym powiedzieć przy kolejnym spotkaniu, określić zasady bezpieczeństwa emocjonalnego, być może rozważyć wsparcie psychologiczne w takim procesie.
A.W.: Planujecie kolejną edycję rezydencji?
A.S.: Cały czas szukamy możliwości rozwoju dla tego projektu i dla grupy. Kontaktujemy się z instytucjami mając nadzieję, że uda nam się zapewnić grupie dalsze wsparcie. Chciałybyśmy również zrealizować pełnowymiarową rezydencję dla innych osób, które są w podobnej sytuacji. Podejrzewamy, że to nie była potrzeba tylko nas – Matek twórczyń, które w większości studiowały na Grafice na ASP w tym samym momencie. Myślę, że jest to bardzo szeroka potrzeba, która dotyczy wielu osób, działających na rynku twórczym w Polsce lub wchodzących na ten rynek. Szukamy struktury, wsparcia instytucjonalnego i finansowania, dlatego, że bez tych elementów realizowanie tak dużego projektu po prostu nie jest możliwe, również ze względu na specyfikę potrzeb osób, którym mamy pomagać. Nie chcemy dokładać im kolejnego zobowiązania, jakim byłoby przychodzenie na spotkania czy branie udziału w rezydencji za darmo…
S.J.: …w miejscu nieprzystosowanym dla dzieci. Zastanawiając się nad różnymi formami wsparcia grupy, która zarówno wykonuje pracę opiekuńczą, jak i twórczą, myślałyśmy o rozwiązaniach, które są gdzieś na przecięciu świetlicy i grupy twórczej. Chciałybyśmy stworzyć miejsce, w którym będzie zapewniona opieka nad dziećmi i w którym będzie można podjąć pracę twórczą i spotkać się z innymi osobami, na przykład podczas weekendu. To pozwoliłoby nam nie tylko czekać na okoliczność sprzyjającą powtórzeniu rezydencji, ale też robić coś, może na mniejszą skalę, co będzie kontynuowało budowanie wspólnoty i jednocześnie pozwalało na pracę i bycie razem z dziećmi.
A.W.: To, co wydarzyło się na rezydencji, jest bardzo ważne, ugruntowało zawiązanie grupy Matek twórczyń i przełożyło się na dalszą współpracę. Jednym z jej owoców była wystawa w Rotacyjnym Domu Kultury, która trwała od 26 maja do 1 czerwca tego roku. Dla mnie najciekawszą obserwacją procesu wokół tej wystawy i waszych działań jest zestawienie manifestów z czasu przygotowań i z momentu otwarcia wystawy. W moim odczuciu pierwszy nawiązuje do trudności bycia w sytuacji macierzyństwa i aktywności twórczej, a drugi jest mocnym wyrażeniem świadomości swojego usytuowania i związanych z nim potrzeb. Czy dobrze to odczytuję?
S.J.: Wydaje mi się, że tak! To bardzo ciekawe, bo wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Pierwszy tekst opisujący wystawę był próbą zebrania wypowiedzi wielu osób, dotyczących tego, czego się spodziewają po wystawie, co myślą, do czego ta wystawa im służy i czego by pragnęły. A później, jak już zaczęłyśmy gromadzić prace, które miały pojawić się na ekspozycji, to stwierdziłyśmy, że musimy wypowiedzieć się raz jeszcze, w sposób być może uzupełniający, przechodzący na pozycję sprawczości i mówiący językiem postulatów dotyczących miejsca młodej matki na rynku sztuki. Bo to była wystawa artystyczna, w której bardzo dużą rolę odgrywały dzieci i ich twórczość. Zazwyczaj traktowana niepoważnie.
A.S.: Jako coś nieatrakcyjnego dla świata sztuki.
S.J.: To nie jest twórczość, która jest oczekiwana w przestrzeniach sztuki, tak samo jak obecność dzieci. To się oczywiście zmienia, na przykład dzięki wystawie „Radykalne rodzicielstwo”[1]. Oprócz tego, że rzeczy te nie są oczekiwane, to osoby uważające rodzicielstwo za miejsce interesujące z punktu widzenia twórczości są zawstydzane. Z jakiegoś niezrozumiałego dla nas względu doświadczenie macierzyństwa oraz opieki nad dzieckiem nie jest uważane za doświadczenie uniwersalne. Doświadczenie pierwszej miłości romantycznej albo śmierci, żałoby lub wojny jest uniwersalne, a doświadczenie ciąży, porodu i opieki nagle jest czymś bardzo partykularnym, przynależnym do sfery prywatnej. Moim zdaniem to nie jest związane ze wstydem, tylko z zawstydzaniem i miałyśmy taką refleksję, że możemy i chcemy o tym teraz opowiedzieć.
A.S.: Rozumiemy, że odbiór tej wystawy mógłby zostać spłycony przez to, że narracja na temat sztuki dzieci czy wczesnego macierzyństwa, opowiadania o opiece, może zostać odczytana jako coś nieważnego, „domowego”, coś o niskiej jakości estetycznej i merytorycznej. Coś, czym poważne osoby zajmować się nie powinny, bo zajmują się sztuką, nauką, światem poważnych myśli i idei. Nie zgadzamy się z tym i sądzę, że to jest rewolucyjne. To znaczy – zostało wypowiedziane na pewno wiele razy wcześniej, ale wciąż jest rewolucyjne, ponieważ nie przedostało się jeszcze do mainstreamu w myśleniu.
S.J.: Jest sztuka o macierzyństwie, która pretenduje do tej „uniwersalności”, ale zdarza się, że jest oddalona od dziecięcości i od domu.
A.S.: Myślę jeszcze o tym, o czym rozmawiałyśmy na pierwszym spotkaniu podczas wystawy. Tym, na którym opowiadałaś o rezydencjach Lenki. Mówiłyśmy wtedy o tym, że to jest opowieść ze środka doświadczenia wczesnego macierzyństwa, i że tych opowieści jest bardzo mało. Że o macierzyństwie opowiadają dorosłe dzieci, a macierzyństwo jest widziane z tej perspektywy, że w gigantycznej części te głosy dorosłych dzieci to są męskie głosy, opowiadające o swoich matkach, że można być mężczyzną, twórcą, który pisze o matce i to jest absolutnie w porządku, przyjęte i…
A.K.: …i częste. A gdzie jest perspektywa wypowiedzi pierwszoosobowej: ja jako matka? Jaki jest ten głos, co niesie, co oswaja? Co tam się głęboko dzieje? Jaką podmiotowość zyskuje matka?
A.S.: Matka małego dziecka.
S.J.: Tak jak mówisz, tych świadectw jest mało i na to się też składają wyzwania, o których wspominałyśmy, czyli brak czasu czy izolacja. Wydawało nam się, że dzięki temu, że stwarzamy odpowiednie warunki i zawiązujemy wspólnotę, to pojawia się okazja do tego, żeby z tej izolacji wyjść i dać widzialność głosom pierwszoosobowym, ze środka wczesnych lat opieki.
A.S.: Sonia, bardzo trafnie zmapowałaś głosy na ten temat. Teksty, które zebrałaś na spotkaniu czytelniczym[2]. to są właśnie teksty pisane od końca lat 60-tych, opowiadające o bardzo podobnym doświadczeniu.
S.J.: Na przykład „Macierzyństwo i poezja” Alicii Ostriker.
A.S.: Albo sztuka opieki, prawda?
S.J.: Tak, „Manifest sztuki opieki” Mierle Ukeles.
A.S.: Warto powiedzieć o tym, że są takie teksty, że te idee były już wypowiadane, ale że to są pojedyncze głosy i chyba w ogóle tak się trochę traktuje ten temat. To znaczy, że są jacyś pojedynczy artyści/artystki, które sztuką opieki mają prawo się zajmować, że są już zaakceptowani/zaakceptowane, ale że jako całość, grupa, problem systemowy, to nie jest wciąż jasne. Sonia napisała w opisie wystawy, że ta siła się nie mieści w tym małym domku. I nie mieściło się to od samego początku, gdy spotkałyśmy się w tym miejscu po raz pierwszy. Tego wszystkiego – naszych emocji, przeżyć, historii jest tak dużo, że nie powinnyśmy ich już chować i ściskać. Niech to się rozleje.
Warszawskie Obserwatorium Kultury, 20.06.2024
[1] Wystawa w Galerii Arsenał w Białymstoku (17.11.2023 – 21.01.2024).
[2] Spotkanie czytelnicze „Czytając macierzyństwo i opiekę” w ramach wydarzeń towarzyszących Konkursowi na Ulubioną Księgarnię Warszawy, 5.09.2024 we Wrzeniu Świata.